poniedziałek, 25 maja 2020

Rozdział 17 – Ona wie

Beta - NinaAvdeeva <3

~*~


Poprawiłam opadające mi na oczy włosy, wygładzając je dłonią. Zerknęłam za srebrny zegarek z drobniutkimi cyrkoniami, który zapięłam na lewej ręce. Założyłam długie, błyszczące kolczyki w podobnym kolorze, a usta musnęłam karmazynową szminką, która wspaniale kontrastowała z kruczoczarną kreacją. Oczy podkreśliłam mocnym eyelinerem, a powieki pokryłam połyskującym cieniem w kolorze srebra.
Miałam na sobie krótką, obcisłą sukienkę z dużą, czarną, ozdobną kokardą wiązaną w pasie. Sukienkę kupiłam jakiś czas temu, ale jeszcze nie było okazji, by ją założyć. Kreacja była asymetryczna, ukazywała nagie ramię. Głęboki dekolt odsłaniał biust, a dwunastocentymetrowe szpilki wydłużyły mi optycznie nogi. Kupiłam je na zakończenie roku akademickiego, ale nie miałam okazji ich założyć, ponieważ wybrałam wtedy nieco niższy obcas. Włosy wyprostowałam, a następnie zaczesałam do tyłu.
Czułam się nieco dziwnie, wyobrażając sobie siebie na scenie, ale tylko tak mogłam dotrzeć do gniazda wampirów. Kiedy wpatrywałam się w swoje odbicie, przypomniało mi się spotkanie z Victorią i to, czego się dowiedziałam. William też do „nich” należał. Dlaczego tak pilnie to ukrywał?

***

– Wychodzę – obwieściłam, ostrożnie schodząc na dół. Matka siedziała skulona pod ciepłym kocem i oglądała jakiś stary film z Audrey Hepburn, co wywnioskowałam po specyficznym głosie aktorki. – Nie wiem, kiedy wrócę. Zapewne późno. Biorę twój samochód.
Lillian wynurzyła nos spod okrycia i omiotła mnie wzrokiem, marszcząc brwi.
– Dokąd się wybierasz w takim stroju? – Pociągnęła kilka razy nosem. Jej oczy były zaczerwienione, a twarz nieco opuchnięta. Na szczęście głos już nie drżał, a alkohol przestawał działać.
– Wychodzę ze znajomym. – Nie chciałam zdradzać, że to William był moim partnerem tego wieczoru, ponieważ to jeszcze bardziej zirytowałoby matkę. – Dasz sobie radę?
– Wiesz, że tak – mruknęła i wytarła nos w chusteczkę. – Uważaj na siebie. Nie chcę mieć tutaj podłogi pełnej krwi po raz kolejny. Samochód też ma wrócić cały, swój wystarczająco dobrze załatwiłaś.
W odpowiedzi kiwnęłam tylko głową, po czym głośno westchnęłam.
No tak, niestety mój samochód po tym, jak wjechał we mnie jakiś staruszek – któremu swoją drogą powinni byli zabrać prawo jazdy – nie doczekał lata. Musiałam zadowolić się pojazdami rodziców, co zresztą nie byłoby takim złym pomysłem, gdyby nie fakt, że mama ciągle gdzieś swój zabierała.
Pożegnałam się z rodzicielką, pocieszając ją i zapewniając, że ojcu nie ujdzie to na sucho, po czym skierowałam się do wyjścia. Wciąż uczyłam się chodzenia w szpilkach, a swoim niezdarnym krokiem rozbawiłam nieco matkę, która zmusiła się do lekkiego uśmiechu.

***

Moje niewygodne, ale piękne buty były fatalne w kwestii jakiegokolwiek poruszania się. Prowadzenie w nich samochodu graniczyło z cudem. Rzuciłam niewielką kopertówkę na siedzenie obok kierowcy i wsunęłam kluczyki ze śmiesznym breloczkiem do stacyjki. Wcisnęłam sprzęgło z grymasem na ustach, ponieważ wymagało to odrobiny siły i umiejętności, czego nie ułatwiały wysokie buty. Odpaliłam samochód, po czym skierowałam się w stronę domu państwa McFeenly. Dotarcie tam zajęło mi jakąś minutę, w końcu mieszkaliśmy po sąsiedzku.
Zaparkowałam czarne volvo na podjeździe tuż obok sporej fontanny, z której tryskała woda. Ociężale wysiadłam i trzasnęłam drzwiami, choć w zasadzie nie zamierzałam tego robić. Wszystko przez głupie buty, które utrudniały mi życie. Na dodatek telefon wypadł mi z ręki, gdy próbowałam wyjąć go z niewielkiej torebki.
– Cholera, zawsze to samo – zaklęłam pod nosem i schyliłam się, by go podnieść i sprawdzić, czy jeszcze kiedykolwiek będę mogła z niego zadzwonić. Kusa sukienka również niczego nie ułatwiała, a na domiar złego, wychylając długi nochal zza kwiatowej rabaty, obserwował mnie ogrodnik państwa McFeenley.
– Och, jaka szkoda. Nie będziesz już mogła nigdzie zadzwonić.
Usłyszałam kobiecy głos i momentalnie wyprostowałam się, spoglądając na swoje odbicie w masce samochodu. O mały włos, a nie potknęłabym się o własne nogi. Obok mnie stała Victoria w dżinsowej spódniczce i błękitnej bluzce. Wpatrywała się we mnie przez dobrą chwilę.
– Co ty tutaj robisz? – zapytała z lekkim zdziwieniem i zbliżyła się nieco do samochodu.
– Ach, to ty – szepnęłam, próbując się uspokoić. – Musisz mnie tak straszyć?
– Odpowiadaj na pytania – rzuciła szorstko blondynka i skrzyżowała ręce.
– Czekam na Williama.
 Oczy Victorii zapłonęły, zmieniając barwę na nieco ciemniejszą. Najwidoczniej moja obecność się jej nie spodobała.
– Wie, że tu jesteś?
– To jakieś przesłuchanie? Nie muszę ci się tłumaczyć – zakomunikowałam cierpko.
Victoria w mgnieniu oka zbliżyła się do mnie na odległość kilku centymetrów. Poczułam jej lodowaty oddech.
– Nie pogrywaj ze mną – syknęła.
Przycisnęła mnie do samochodu, chwytając za szyję. Z trudem łapałam oddech. Czułam lodowate palce zaciśnięte wokół delikatnej szyi. Była przyparta do pojazdu, nie mogłam się wyswobodzić. Blondynka dysponowała niesamowitą, nadludzką siłą.
– P-puszczaj – wychrypiałam, gdy tylko zdołałam otworzyć usta.
– Puść ją – usłyszałam znajomy głos.
Dostrzegłam Williama, który zmierzał sprężystym krokiem w naszym kierunku. Jak zwykle prezentował się doskonale. Czarna koszula dodawała mu charakteru, podkreślając kolor jego oczu. W ręku trzymał tlącego się papierosa.
Victoria natychmiast mnie uwolniła. Otrząsnęłam się, łapiąc głęboki oddech, zakaszlałam głośno i naciągnęłam sukienkę.
– Dokąd ją zabierasz? – zapytała dziewczyna, patrząc na brata, który nie zaszczycił jej swoim spojrzeniem.
– Nie twoja sprawa – oznajmił oschle i zaciągnął się papierosem. – Gotowa? – zwrócił się do mnie, wodząc ukradkiem wzrokiem po mojej sukience i ciele. Za każdym razem czułam się dziwnie, gdy patrzył na mnie w ten sposób.
– Chyba tak – odpowiedziałam.
William wypuścił dym z ust i uśmiechnął się do mnie łobuzersko. Victoria stała obok z kwaśną miną.
– Ona wie – wycedziła.
William odwrócił się w jej stronę, unosząc brew, następnie spojrzał na mnie i zaciągnął się po raz kolejny. Uśmiech zniknął z jego twarzy zastąpiony wyrazem niepokoju.
 – Daj mi kluczyki i zaczekaj na mnie w samochodzie – obwieścił po kilku sekundach niezręcznej ciszy.
Victoria wciąż obserwowała mnie uważnie oczami pełnymi złości. Nie miałam pojęcia, skąd wynikał jej stosunek do mnie.
– Po co ci kluczyki? – spytałam, choć zaraz tego pożałowałam.
– Ja poprowadzę.
– Rób, co mówi! Nie dotarło do ciebie? – zasyczała blondyna, a na jej skroni pojawiła się pulsująca żyła.
Wyjęłam z torebki kluczyki i bez słowa rzuciłam je Willowi tak mocno, jak tylko zdołałam, po czym sięgnęłam po wciąż leżący na ziemi telefon, który na szczęście przeżył upadek. Z niezadowolonym prychnięciem zajęłam miejsce pasażera, trzaskając drzwiami. Zapomniałam, że to samochód matki. Spoglądałam na Victorię i Williama przez przyciemnione okno, próbując usłyszeć cokolwiek lub odczytać słowa z ruchu warg. Niestety bezskutecznie. Spuszczenie szyb też nie wchodziło w grę. Ich słuch był doskonały, a nie chciałam wyjść na idiotkę.
Ich rozmowa nie trwała długo. William zdążył zapalić następnego papierosa, a Victoria oburzyć się po raz kolejny. Wyglądała śmiesznie, kiedy się denerwowała. Wciąż zazdrościłam jej pięknej skóry i bujnych blond włosów.
William wyrzucił niedopałek na kamienną kostkę i dołączył do mnie bez słowa. Odpalił silnik, który głośno zawył. Zerknęłam po raz ostatni przez okno, by zobaczyć Victorię, ale już jej tam nie było. Will ruszył gwałtownie z podjazdu, o mało co nie potrącając rzeźby stojącej nieopodal fontanny.
– Uważaj! To samochód matki. Mam zamiar odstawić go w jednym kawałku – skarciłam go.
– Od jak dawna wiesz? – wypalił, zmieniając całkowicie temat. Był skupiony i nie odrywał wzroku od drogi.
Przełknęłam ślinę, zerkając ukradkiem na jego twarz. W samochodzie unosił się zapach dymu połączony z nutą męskich perfum.
– Dowiedziałam się wczoraj – oznajmiłam, spuszczając wzrok.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz