niedziela, 2 lutego 2020

Rozdział 10 – Kim jest Amanda?


Beta @NinaAvdeeva <3

~*~
Następny dzień przyniósł kolejne rozmyślania, przez które nie mogłam zasnąć. Próbowałam odespać nieprzespane godziny i zwlekłam się z łóżka dopiero koło południa. Naciągnęłam na siebie miękki szlafrok i powłóczystym krokiem udałam się na dół.
Ze schodów dostrzegłam ojca, który rozmawiał z kimś przez telefon. Kiedy do moich uszu dotarły jego słowa, przystanęłam.
– … ale dzisiaj nie mogę, kochanie. Muszę zostać z rodziną. Lilian zaczyna coś węszyć. Dobrze wiesz, Amando… – powiedział ojciec do telefonu, spoglądając przez okno.
Otworzyłam usta ze zdumienia, zagotowało się we mnie ze złości. Miałam ochotę wedrzeć się do salonu, zasypując go toną pytań o Amandę. Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam.
Ojciec nie spostrzegł, że podsłuchiwałam jego rozmowę.
Musiałam podejść go sposobem. Mimo że byłam cholernie wściekła, nie chciałam, by coś zauważył. Zamierzałam go zdemaskować. Kim była Amanda?
Po chwili zeszłam na dół. Ojciec odwrócił się na pięcie nieco przestraszony i natychmiast zakończył rozmowę.
– Ależ mnie wystraszyłaś! Nie skradaj się tak. Myślałem, że jeszcze śpisz – rzucił ze sztucznym uśmiechem na ustach.
Był przystojnym facetem po pięćdziesiątce. Dbał o sylwetkę i nie miał brzuszka jak większość mężczyzn w jego wieku. Od niedawna zaczął nawet inaczej się ubierać, co zupełnie nie wzbudziło moich podejrzeń. Ależ byłam głupia!
– Wcale się nie skradam – burknęłam pod nosem, ale ojciec doskonale usłyszał moje słowa. – Z kim rozmawiałeś? – Nie spuszczałam wzroku z jego twarzy, której mimika szybko się zmieniała.
– Z twoją matką – oznajmił lekko podenerwowany.
Zmrużyłam nieco oczy.
A to podły typ, pomyślałam i zacisnęłam zęby, wciąż powstrzymując się przed wygarnięciem mu.
– I co mówiła? – zapytałam podejrzliwie.
– No wiesz, jak to ona. Jest na jakimś spotkaniu dotyczącym nowego projektu ogrodu. W zasadzie to nie zrozumiałem, co dokładnie mówiła. Była tak podekscytowana – odparł, uśmiechając się krzywo. Widziałam w jego oczach, że nie bardzo wiedział, co powiedzieć. Zachowywał się nienaturalnie. Kłamstwo nie było jego mocną stroną.
– Tak, jasne – mruknęłam i wróciłam do swojego pokoju. Zupełnie straciłam apetyt na śniadanie.

***

Słysząc klakson samochodu, zerknęłam na zegarek. Czy to już ta godzina? Gorączkowo chwyciłam torebkę, spojrzałam w lustro i szybko naprawiłam nieład na mojej głowie, upinając włosy. Włożyłam jasne dżinsy, po czym zbiegłam na dół, zapinając w biegu falbaniastą bluzkę. Czułam, jak pot oblewa moje ciało. Zapomniałam się uperfumować. Stanęłam obok drzwi i zaczęłam szperać w torebce, szukając flakonika.
Rozległ się kolejny głośny sygnał klaksonu.
– Już lecę! – rzuciłam i wywróciłam oczami. Spryskałam ciało kwiatowym zapachem z nutą drzewa sandałowego, po czym w pośpiechu wybiegłam na zewnątrz.
William czekał na mnie obok swojego drogiego samochodu. Na jego idealnym nosie spoczywały ciemne okulary, włosy miał postawione i widać było, że poświęcił im dobrą chwilę. Pistacjowa koszulka polo świetnie współgrała z beżowymi spodenkami, podkreślając kolor jego oczu. Kilkudniowy zarost dodawał mu uroku. Mimo to nie zamierzałam powiedzieć mu żadnego komplementu. W końcu to był William.
Chłopak uniósł kąciki ust, kiedy to zobaczył mnie zadyszaną.
Chyba przesadziłam z tymi perfumami, pomyślałam, kaszląc.
William zaśmiał się, zerkając na mnie spod okularów.
– Jakbym wiedział, że będziesz tak wyglądać, dałbym ci jeszcze trochę czasu – rzekł rozbawiony.
Zatrzymałam się, żeby zapiąć sandał i zmarszczyłam brwi, słysząc jego uwagę.
– No weź! Miałeś być pół godzinę później – rzuciłam. Wtem zorientowałam się, że mój zegarek stał w miejscu. Super. Wyszłam na kompletną idiotkę. W dodatku nieuczesaną. – A niech to, cholerny zegarek.
Will zaśmiał się, wsiadł do samochodu i silnik ryknął, gdy go odpalił. Ruszyliśmy, kiedy zajęłam miejsce obok Williama.

***

Droga, którą wybrał chłopak, prowadziła obrzeżami miasta. Im bardziej oddalaliśmy się od centrum, tym bardziej zmieniała się okolica. Zwiększała się ilość drzew oraz zagajników, częściej mijaliśmy dzikie, suche tereny. Był to tylko przejściowy krajobraz i po jakimś czasie wyjechaliśmy z dziewiczej części Norton Hill. Miasto zadziwiało mnie na każdym kroku.
Cały czas rozmyślałam o ojcu, który wyprowadził mnie z równowagi. Nie mogło mu ujść na sucho, zamierzałam się tym zająć.
Jechaliśmy w milczeniu przez kilkanaście minut, podróż bardzo mi się dłużyła. W końcu dotarliśmy na miejsce. Byliśmy na drugim końcu miasta, które nie różniło się bardzo od centrum. Nie było jednakże aż tak zatłoczone, a przytulniejsze, ozdobione większą ilością zieleni i kwiatów.
William zatrzymał samochód w wąskiej uliczce. Gdy wysiedliśmy, gorące powietrze buchnęło nam w twarze. Westchnęłam głośno, pragnąc wrócić do klimatyzowanego samochodu. Słońce wisiało nisko na horyzoncie, otulając promieniami całe Norton Hill. Było parno i duszno, przez co pożałowałam, że założyłam długie spodnie.
Godzina osiemnasta zwiastowała zatłoczone bary i restauracje, ponieważ właśnie o tej porze wielu mieszkańców wychodziło z domów, by odetchnąć po ciężkim dniu. Mimo gorąca po okolicy wędrowało mnóstwo przechodniów i turystów.
– Carlota jest dzisiaj tutaj. –William wskazał palcem zatłoczony bar, przed którym znajdowało się mnóstwo osób. Goście zajadali się przekąskami lokalnej kuchni, popijając zimne wino bądź mocniejsze trunki.
Znajomy położył dłoń na moich plecach i gestem zaprosił do środka. Nieco się zdziwiłam, ale posłałam mu krzywy uśmiech i weszliśmy razem do lokalu, przedzierając się przez tłum ludzi. Za barem krzątały się trzy kelnerki. Aby je dostrzec, musiałam wspiąć się na palce. W restauracji aż wrzało od rozmów. Odruchowo chwyciłam Williama za ramię, podążając za nim wśród oczekujących na stolik gości. Było naprawdę ciasno i dotarcie do lady zakrawało na wyzwanie, lecz jakoś się nam to udało.
– Hej, Jessica! – krzyknął mój towarzysz, unosząc rękę w stronę ślicznej kelnerki, która uśmiechnęła się od ucha do ucha na jego widok.
– Witaj, przystojniaku! – Dziewczyna przygotowywała kawę w ogromnym ekspresie ciśnieniowym. Miała proste, czarne włosy i czarujący uśmiech. – A co to za ślicznotkę do nas przyprowadziłeś?
William zdjął okulary i zerknął na mnie kątem oka.
– To Vivian.
– Miło mi. Jestem Jessica! – krzyknęła czarnowłosa, przekrzykując głośny młynek, który pracował na pełnych obrotach, mieląc ziarna pachnącej kawy.
– Mnie również! – rzuciłam równie głośno. Barmanka w odpowiedzi kiwnęła głową, dozując mleko.
– Jest Carlota? – zapytał Will.
Stałam tuż obok niego, rozglądając się po tłocznym, lecz przytulnym miejscu. Na ścianach można było dostrzec wiele fotografii pięknych kobiet z lat trzydziestych dwudziestego wieku.
– Tak, czeka na was. W razie czego powiedz ochroniarzowi, że jesteście ode mnie – zakomunikowała, chwytając kubek kawy z kremową pianką.
William kiwnął głową i ponownie zanurkowaliśmy w tłumie, kierując  się do wskazanego pomieszczenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz