Beta Nina Avdeeva. Dziękuję <3
~*~
Następnego ranka
obudziłam się dość wcześnie, kiedy promienie porannego słońca wpadły do pokoju.
Zsunęłam się ociężale z łóżka i powlokłam do okna, po czym zasunęłam zasłony.
Wróciłam do ciepłego łóżka, postanawiając oddać się przyjemności, jaką był sen.
Kiedy dwie godziny
później mój budzik w telefonie zadzwonił, zerwałam się na równe nogi i
chwiejnym krokiem ruszyłam, by go wyłączyć. Kompletnie zapomniałam, że
znajdował się na drugim końcu pokoju. Ziewnęłam głośno i wyłączyłam denerwującą
melodyjkę. Założyłam luźny dres i białą koszulkę, po czym zbiegłam na dół, aby
sprawdzić, co porabia moja rodzicielka. Domyślałam się, że ojciec przesiadywał
w swoim świeżutkim gabinecie, skupiając się na nowej powieści.
Przeczesałam włosy i
upięłam je niedbale w luźnego koka. Matka siedziała w kuchni, wkładając do
szafek nasze stare wyposażenie. Otaczała ją sterta kartonowych pudeł.
– Witaj, słonko – powitała
mnie, nawet na mnie nie spoglądając. – Nie wiesz, do którego pudełka
spakowaliśmy moje ulubione kieliszki? Dałabym sobie głowę uciąć, że to był
najmniejszy karton, ale nigdzie ich nie ma – dodała, szperając w małym pudełku.
Kiedy do niej podeszłam,
wynurzała się zza kartonów.
– Nie mam pojęcia. Jest
jeszcze kawa? – spytałam, wciąż ziewając. Byłam kompletnie niewyspana, a
wszystko przez to, że zeszłego wieczoru wróciłam późno do domu po długim
spacerze z Jocelyn.
– Och, będę musiała sama
tego poszukać – mruknęła, podnosząc się i zaglądając do kolejnego pudełka. – Że
też zapomniałam je podpisać...
– Mamo...
– Ach tak, kawa jest tam.
Tradycyjna, bo ojciec nie zdążył jeszcze zamontować ekspresu – powiedziała,
wskazując dzbanek stojący na blacie.
– Dzięki – odparłam. – A
gdzie tata? W swoim nowym gabinecie?
– Nie mam pojęcia.
Pokłóciliśmy rano, a później pojechał coś załatwić – obwieściła, lekko
poirytowana. – Mam nadzieję, że zdąży na kolację u sąsiadów.
– No tak, kolacja… –
mruknęłam sama do siebie, nalałam kawy do kubka i z gorącym jeszcze trunkiem
powędrowałam do swojego pokoju.
***
Na dużym zegarze
ulokowanym w wąskim korytarzu wybiła godzina piętnasta. Rodzice krzątali się po
domu od jakiejś godziny, przygotowując się do kolacji u państwa McFeenly.
Matka biegała po całym
domu i pytała ojca: „Jak w tym wyglądam?” albo „Czy powinnam się w tym
pokazać?”. To było czasem nie do zniesienia. Przewracałam tylko oczami i
wzdychałam, gdy paradowała w przeróżnych sukniach po salonie. Ja zbytnio nie
przejęłam się odwiedzinami u sąsiadów. Postanowiłam, że ubiorę się schludnie,
ale zwyczajnie. Nie zamierzałam wkładać na siebie szykownych sukni czy, broń
Boże, butów na wysokim obcasie, za którymi nie przepadam.
Wybrałam czarne, obcisłe
spodnie i kontrastową bluzkę. Oczy podkreśliłam czarną kreską i mocno je
wytuszowałam, a usta pomalowałam bordową szminką. Wyglądałam jak normalna
dziewczyna, która nałożyła trochę za dużo szminki. Zazwyczaj nie malowałam się
aż tak mocno, jednak miałam ochotę zaszokować nieco rodziców.
Włosy rozpuściłam,
spinając je tylko jedną małą spinką, by nie opadały mi na oczy. Rozczesałam je
porządnie i nieco przygładziłam. Udałam się do salonu, ukradkiem spoglądając na
roztargnionych rodziców, którzy wyglądali na lekko podenerwowanych całą tą
kolacją. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio tak przejęli się zwykłą wizytą u
sąsiadów.
Na mojej twarzy pojawił
się niezauważalny uśmiech. Całe to zamieszanie było dla mnie po prostu
śmieszne. Podeszłam do nich i zauważyłam, że matka przygląda mi się z
nietypowym wyrazem twarzy. Ojciec tylko lekko podirytowany głęboko westchnął,
przewracając oczami.
– Vivian! Dziecko
kochane, co ty ze sobą zrobiłaś? Miałaś włożyć tę piękną suknię koktajlową,
którą kupiłam ci niedawno – wrzasnęła matka jak opętana.
Czułam, jak jej wzrok
przeszywa moje drobne ciało. Ojciec próbował ją uspokoić.
– Suknię koktajlową na
kolację do sąsiadów? Nie przesadzajmy, to nie bal maskowy. Chyba oszalałaś –
rzuciłam, zapominając, kogo właśnie uraziłam.
Matka zaniemówiła i
zamarła na moment. Otworzyła usta ze zdumienia i przyłożyła do nich dłoń.
Spojrzała na mnie, kręcąc lekko głową i udała się w stronę frontowych drzwi,
mamrocząc coś pod nosem.
Lilian Davis była
wrażliwą kobietą; wrażliwą na wszystko i na wszystkich. Najwidoczniej nie
odziedziczyłam tej cechy po niej. W odróżnieniu od matki byłam zdeterminowaną,
silną kobietą, która nie brała wszystkiego na poważnie i zazwyczaj nie
przejmowała się aż tak bardzo. Mimo to byłam nieco zła na siebie, że zwróciłam
się w taki sposób do własnej matki. Przecież wiedziałam, jaka była.
Ojciec przeszedł obok mnie
obojętnie i obdarzył jednym tylko gniewnym spojrzeniem. Czułam się głupio.
Chciałam pójść się przebrać i wszystko naprawić, jednak uświadomiłam sobie, że
było już za późno. W zasadzie mogłabym zdążyć z tym wszystkim, ale nie potrafiłam
przekonać do tego samej siebie.
Pobiegłam za nimi, chcąc
załagodzić sytuację, ale nie zdołałam niczego zrobić, gdyż znajdowali się tuż
przed bramą sąsiadów. Nie chciałam tam iść, jednak wiedziałam, że jeśli nie
pojawię się, to znacznie pogorszy moje relacje z rodzicami.
Dorównałam im kroku.
Szliśmy w zupełnym milczeniu. Matka uniosła z dumą głowę i bez słowa spoglądała
na ojca. Miała zupełnie inny wyraz twarzy, nie była już tak radosna i przejęta
spotkaniem. Czułam się okropnie, jakby coś uciskało mnie w żołądku. Otrząsnęłam
się i zadzwoniłam do drzwi, kiedy stanęliśmy przed dużym białym domem z równie
pokaźnym ogrodem. Dopiero wtedy dostrzegłam, że był on naprawdę wielki.
Otoczony gęstym żywopłotem, który prezentował się świetnie, biorąc pod uwagę
gorący klimat. Przed posiadłością znajdował się ogromny basen i przestronny
dziedziniec. Wyglądał jak z bajki. Dziwne, że wcześniej go nie zauważyłam,
mieszkając zaledwie kilkaset metrów obok.
Wspięliśmy się po
schodach, podziwiając cudowną rezydencję. Na wejściu powitał nas konsjerż, a
zza jego pleców wyłoniła się wysoka postać, która zaprosiła nas do środka z
cudownym uśmiechem na ustach. Była to głowa rodziny – James McFeenly, który
osobiście stawił się, by nas powitać. Zerknęłam przez jego ramię na panujący we
wnętrzu przepych, szczególnie moją uwagę przykuły ogromne jasne schody długości
kilku metrów.
Mężczyzna ujął moją dłoń,
a ja delikatnie ją uścisnęłam, posyłając sztuczny uśmiech. Nie był to stary
facet, którego sobie wyobrażałam, ale mężczyzna gdzieś w granicach
pięćdziesiątki, postawny i nawet – jak na swój wiek oczywiście – przystojny.
Pachniało od niego drogimi perfumami. Znałam ten zapach bardzo dobrze, gdyż za
każdym razem w galeriach handlowych pozwalałam sobie na tę nutę rozkoszy. Co z
tego, że w męskim wydaniu. Perfumy dla mężczyzn miały w sobie to coś.
Weszłam w głąb dużego
pomieszczenia, którym był salon. Zauważyłam, że elegancka Elizabeth McFeenly
zbliżała się do nas, uśmiechając od ucha do ucha i stukając wysokimi szpilkami
o posadzkę. Robiły wrażenie. Był to chyba najwyższy obcas, jaki widziałam.
Kobieta przywitała się
najpierw z moimi rodzicami, którzy byli zachwyceni i zdumieni ich niezwykłą
gościnnością. Następnie podeszła do mnie i podała mi dłoń, wciąż się
uśmiechając. Wyglądała bardzo przyjaźnie i jej serdeczność wydawała się szczera.
Nie należała do tych kobiet, które mają o sobie wielkie mniemanie, chociaż
prowadzą luksusowe życie. Dołączył do niej mąż, James.
– Ty musisz być Vivian,
mam rację? – zapytał mnie, kładąc dłoń na moim ramieniu. Popatrzyłam na niego z
lekkim zdziwieniem, zastanawiając się, skąd zna moje imię.
Zmusiłam się do uśmiechu
i odpowiedziałam:
– Tak, owszem. Miło mi
pana poznać. Mają państwo niesamowity dom – zauważyłam uprzejmie, rozglądając
się wokoło.
Pani McFeenly tylko
skinęła głową w podzięce za komplement. Jak na kobietę w swoim wieku wyglądała
olśniewająco młodo. Była wysoka, szczupła, elegancko ubrana, jednak nie aż tak
jak moja matka. Najwidoczniej preferowała skromną elegancję, a nie falbany i
baśniowe kolory. Jej włosy były kruczoczarne i bardzo długie. Mieniły się w
świetle jarzeniówek żyrandoli, zwisających z wysokiego sufitu.
Z końca salonu wyłonił
się ktoś jeszcze, by nas powitać. Była to jasnowłosa dziewczyna i jej...
narzeczony? Nie miałam pojęcia, kim był mężczyzna obok niej, ale zwrócił moją
uwagę. Ubrany był w gustowny smoking, a włosy miał zaczesane. Dziewczyna nie
wyglądała gorzej od swojego towarzysza. Miała na sobie elegancką fioletową
sukienkę ze srebrnymi wstawkami. Jej cera miała zdrowy blask, a uśmiech nie
schodził jej z ust. Bardziej jednak intrygowała mnie postać stojąca obok niej. Przyjrzałam
mu się bliżej, lecz otrząsnęłam się, gdy przypomniałam sobie mojego byłego
chłopaka.
– Lillian, James i urocza
Vivian – zwróciła się do nas pani McFeenly, akcentując każdy wyraz. Kiwała przy
tym dostojnie głową i uśmiechała się delikatnie, jak przystało na damę. –
Poznajcie moją córkę Victorię i syna Williama.
Syna... Williama? A więc
zielonooki elegancik okazał się bratem tlenionej. Kto by pomyślał? Najpierw
chciałam powitać blondynkę, lecz poczułam, że czyjś wzrok błądzi po moim ciele.
Obejrzałam się i dostrzegłam szalony uśmiech. Był to nie kto inny, a William,
który podążał w moim kierunku. Wyciągnęłam ku niemu kruchą dłoń, a on uścisnął ją
delikatnie.
– Miło mi cię poznać,
Vivian – przemówił ciepłym barytonem, zachowując ogładę gentlemana. Przygryzłam
dolną wargę i poczułam w ustach smak czerwonej szminki. Skinęłam tylko głową i
odparłam:
– Mnie ciebie również.
Następnie przywitałam się
ze śliczną blondynką, uściskiem dłoni.
– Victoria – przemówiła
dziewczyna, akcentując swoje imię. – Uważaj na mojego brata. Już ma cię na oku,
ale to nie facet dla ciebie – dodała.
Zmarszczyłam nieco brwi.
Niezłe powitanie,
pomyślałam.
– Miło mi – mruknęłam,
udając, że nie usłyszałam drugiej części wypowiedzi dziewczyny. – Jeszcze się
nie znamy, a ty już mówisz mi coś takiego?
Zaśmiałam się gorzko.
– Kochana, wiem, co
mówię. Nie jestem głupia. Widziałam, jak na niego patrzysz – powiedziała
jasnowłosa półszeptem i puściła mi oczko. Wywróciłam oczami i wypuściłam
powietrze nosem. Wiedziałam jedno: na pewno nigdy nie zostaniemy przyjaciółkami.
***
W końcu zasiedliśmy przy
pokaźnym stole w salonie, który był połączony z jadalnią. Jedzenie wyglądało
dla mnie mało apetycznie. Byłam wegetarianką, więc przyprawiało mnie o lekkie
mdłości. Skusiłam się jednak na drobną warzywną przekąskę z salsą o smaku
mango.
Rodzicie uwielbiali
śródziemnomorską kuchnię, więc byli zachwyceni posiłkiem. Ja natomiast czułam,
jak kurczył się mój żołądek. Skosztowałam kawałka ciasta, który nie smakował
tak dobrze, jak się prezentował. Poprosiłam o sok i szybko wypiłam całą
szklankę, by przestać czuć odrażający smak ciasta.
***
Dom był urządzony
idealnie, potrawy również wyróżniały się na pierwszy rzut oka. Od razu można
było stwierdzić, że sąsiedzi mieli sporo pieniędzy i pozwalali sobie na takie
wykwintne jedzenie.
Naprzeciwko wejścia do
salonu stał ogromny marmurowy kominek, w którym żarzył się ogień. Z wysokich
sufitów zwisały przedziwne żyrandole o kryształowej konstrukcji. Na ścianach
zawieszone były różnego rodzaju obrazy. Przyglądałam się im w skupieniu, poszukiwałam w nich jakiejś harmonii. Były tak
dynamiczne, że aż wspaniałe.
Pokojówki i służące
zerkały na nas ukradkiem, wychylając się z kuchni. Czułam się nieswojo,
przegryzając kromkę ziarnistego pieczywa. Wszyscy pałaszowali dania i
rozmawiali o przeróżnych tematach, poruszali rozmaite sprawy. Tylko ja
siedziałam, delektując się moim ulubionym sokiem ananasowym, gdy William
posyłał mi tajemnicze spojrzenia z chytrym uśmieszkiem.
Dokończyłam jedzenie,
przetarłam usta bawełnianą serwetką i odeszłam od stołu. Po kilku minutach
opuściłam towarzystwo i wyszłam na dwór, by się przewietrzyć. Zeszłam po marmurowych
schodach i się rozejrzałam. Chyba wszystko było tutaj marmurowe. Westchnęłam, a
gdy usłyszałam za sobą czyjeś kroki, odwróciłam się, by spojrzeć co, a raczej
kto za mną podążał. William… W czarnym błyszczącym garniturze i wypolerowanych
mokasynach.
Usiadłam na jednym stopniu,
opierając się o kolumnę podtrzymującą strop. Chłopak stanął obok mnie i wyjął z
kieszeni paczkę papierosów. Zdziwiłam się, zerkając na niego ze zmarszczonymi
brwiami. Obrzucił mnie tajemniczym spojrzeniem z łobuzerskim uśmieszkiem, który
zdążyłam już doskonale poznać.
– Palisz? – zapytał,
oferując mi papierosa, którego wyjął z białej paczki.
– Nie, ale mogę zapalić –
odpowiedziałam bez namysłu.
Na co dzień nie paliłam,
jednak czasem pozwalałam sobie na tę przyjemność. Nigdy jednak w domu, gdyż matka
nie uznawała żadnych nałogów prócz odrobiny alkoholu i ciągle narzekała na
ojca, który nieustannie palił.
William podał mi całą
paczkę z zapalniczką, a ja wyjęłam jednego szluga i zapaliłam. Poczułam się
zupełnie inaczej, kiedy się zaciągnęłam. Nikotyna wypełniła moje płuca, a ja
odetchnęłam z wielką ulgą.
– Czemu wyszedłeś za mną?
– spytałam, powoli wypuszczając z ust obłok szarego dymu.
– Bo nudzą mnie takie
kolacje. Ciągle obracam się w tym świecie. Dla mnie to nic nowego, gdy starsi
organizują posiadówki. Prawie co dzień ta sama sytuacja… To staje się drażniąco
nudne. Zaimponowałaś mi, wychodząc bez słowa. To u nas zazwyczaj się nie
zdarza. – Uśmiechnął się, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów. – Zresztą ubiorem
również. Twoi rodzice nie wyglądali na zadowolonych, gdy opuszczałaś salon. –
Włożył ręce do kieszeń spodni i spojrzał przed siebie, a następnie znów mnie i
zaciągnął się papierosem.
– Oni wiecznie są
niezadowoleni, a w szczególności jeśli chodzi o mnie. Nic im we mnie nie
pasuje. Począwszy od mojego stylu ubierania się, a skończywszy na urządzaniu
własnego pokoju. Czasem mam wrażenie, że nie jestem ich córką. – Westchnęłam,
po czym się zaśmiałam.
– Typowe. Myślisz, że u
mnie jest inaczej? – prychnął, zaciągnął się głęboko i wypuścił kłąb dymu.
– Myślałam, że jesteś
inny, zaskoczyłeś mnie. Buntownik w stroju elegancika – mruknęłam, unosząc
kącik ust.
– Zyskuję przy bliższym
poznaniu – obwieścił z uśmiechem. Ja w tym czasie wydmuchałam dym z ust. –
Napijesz się czegoś? – zaproponował, zerkając na mnie tajemniczo.
– Chętnie –
odpowiedziałam, zatapiając wzrok w jego zielonych oczach. Nie miałam nic do
stracenia, a przecież jeden drink nie był zobowiązujący.
– A więc czego sobie
życzysz?
– Krwawą Mary – zakomunikowałam
i zaciągnęłam się papierosem. Dym wypełnił płuca, a następnie opuścił moje
ciało.
– Zaraz wracam –
powiedział. Zgasił niedopalonego papierosa, poprawił krawat i udał się do
środka.
Nie czekałam długo. Po
chwili pojawił się z dwoma czerwonymi koktajlami. Wręczył mi jeden trunek i
upił łyk swojego.
– Postawiłaś przede mną
wyzwanie. Mamy w domu alkohole z całego świata, ale, co dziwne, ani jednego
soku pomidorowego. Musiałem wykraść karton naszej gosposi – mruknął.
Zaśmiałam się perliście i
skosztowałam ulubionego drinka.
– Masz ochotę na spacer?
– spytał. Zawahałam się nieco, przypominając sobie twarz Josha, byłego
chłopaka. Zerknęłam na Williama, który stał tuż obok mnie z papierosem i Krwawą
Mary w ręku, mierząc mnie wnikliwym spojrzeniem.
– Jasne – mruknęłam,
kiwając głową. Wtedy to Josh wdarł się do mojego umysłu po raz ostatni.
______________________
edit. 12.11.2019 r. korekta
______________________
edit. 12.11.2019 r. korekta
Cześć, hej i czołem! W końcu jestem i komentuję. Twoje opowiadanie znalazłam już jakiś czas temu, rozdziały przeczytałam, ale przyznam, że dopiero dzisiaj znalazłam czas, by napisać coś sensownego.
OdpowiedzUsuńOgólnie, to dawno nie czytałam niczego o wampirach. Jakoś tak, większość podobnych historii na blogsferze jest jednak typowymi romansami a'la Zmierzch, więc omijałam je szerokim łukiem. Ale na połączenie burleski i wampirów nigdy nie wpadłam, dlatego też Twój blog od razu mnie zaintrygował.
Jak na razie ciężko ocenić mi samą fabułę. Vivien trafia do nowego miasta, poznaje nowych ludzi, nowych sąsiadów i już czuję, że ci sąsiedzi, to do końca normalni nie są. I w ogóle ta przeprowadzka na pewno nie będzie taka jak poprzednie. Już nie mogę się doczekać, kiedy akcja bardziej rozkręci.
W ogóle, polubiłam Vivien. Wydaje się być bardzo spoko. Na zasadzie, wie czego chce, potrafi postawić się rodzicom. Nie jest taka "przerażona" jak oni, zamknięta w jakiś konwenansach. Fajna jest i tyle.
Za to William mnie fascynuje. Na zewnątrz ułożony, sztywny młody człowiek, w środku buntownik. No i chyba wpadł w oko Vivianie. Inaczej nie zapomniałaby tak łatwo o poprzednim chłopaku.
Dobra, może na koniec dodam jeszcze coś o stylu. Czyta się bardzo lekko i bardzo przyjemnie. Na szczęście nie zarzucasz czytelnika opisami. Serio, opisy potrafią być strasznie irytujące.
Okej, ten komentarz jest skrajnie nielogiczny, ale trudno. Przy następnym postaram się bardziej.
Czekam na kolejny rozdział!
Adios!
Violin
https://totheopenair.blogspot.com
Hej! Niezmiernie dziękuję za Twój komentarz i poświęcony czas. Naprawdę miło mi, że wpadłaś :)
UsuńPoczątek faktycznie może nieco obyczajowy :P ale troszkę też chciałam odbiec od typowego schematu wampirów.
Fajnie, że zdążyłaś już polubić bohaterów. Williama faktycznie próbowałam kreować na tajemniczego :D
Jeszcze raz wielkie dzięki. Pozdrawiam!
Hej.
OdpowiedzUsuńTo znowu ja. Mam nadzieję, że nie masz mi za zle, ale znalazłam tu takie zdanie i zastanawiam się czego w nim brakuje: "W odróżnieniu od rodziców byłam zdeterminowaną, silną kobietą, która umiała(tu czegoś brakuje) nie brała wszystkiego na poważnie i zazwyczaj nie przejmowała się aż tak bardzo." A tak poza tym to jeszcze napisałaś, że rodzice Big nie tolerują nałogów, a w pierwszym odcinku jest wspomniane, że ojciec pali i nigdy z tego nie zrezygnuje. No to jak to w końcu jest?
Jeśli chodzi o samą treść powinnaś troszkę popracować nad synonimami,bo wkrada Ci sie dużo powtórzeń w tekście. Nie pisze tego by Ci dopiec, a skąd! Raczej skłaniam się ku wzbogaceniu tekstu, co jest dla czytelników zawsze na plus.
Więc Bocian buntowniczka wychodzi naprzekor rodzicom, ba w towarzystwie bez słowa opuszcza kolację. No dziewczyna zaskakuje i nie grzeszy do końca kultura. Nic dziwnego, że Will się nią zainteresował. Jaki facet by tego nie zrobił? (Nie licząc snobistycznych elegancikow) Ciekawe czy ta rodzinka ma jakieś sekrety, czy po prostu od tak są obrzydliwie bogaci :D
Ps. Ja tu czekam na wampiry! I tak tupam sobie z niecierpliwością ;)
Faktycznie zapomniałam ująć, że ojciec podpala :P Bo matka jest przeciwniczką. Czasem coś strasznie namieszam.
UsuńZ tym tekstem to wiem, ale totalny brak czasu i zazwyczaj publikuję z telefonu, jak znajdę odrobinę czasu.
Ale masz rację, muszę popracować nad rozdziałami.
Czemu bocian? haha
Na wampiry trzeba troszkę poczekać, bo jak wspominałam, mam tendencję do rozwlekania nieco akcji :<
Dzięki za komentarz! Biorę wszystko na klatę :D