poniedziałek, 28 października 2019

Rozdział 3 – Krwawa Mary

Beta Nina Avdeeva. Dziękuję <3

~*~
Następnego ranka obudziłam się dość wcześnie, kiedy promienie porannego słońca wpadły do pokoju. Zsunęłam się ociężale z łóżka i powlokłam do okna, po czym zasunęłam zasłony. Wróciłam do ciepłego łóżka, postanawiając oddać się przyjemności, jaką był sen.
Kiedy dwie godziny później mój budzik w telefonie zadzwonił, zerwałam się na równe nogi i chwiejnym krokiem ruszyłam, by go wyłączyć. Kompletnie zapomniałam, że znajdował się na drugim końcu pokoju. Ziewnęłam głośno i wyłączyłam denerwującą melodyjkę. Założyłam luźny dres i białą koszulkę, po czym zbiegłam na dół, aby sprawdzić, co porabia moja rodzicielka. Domyślałam się, że ojciec przesiadywał w swoim świeżutkim gabinecie, skupiając się na nowej powieści.
Przeczesałam włosy i upięłam je niedbale w luźnego koka. Matka siedziała w kuchni, wkładając do szafek nasze stare wyposażenie. Otaczała ją sterta kartonowych pudeł.
– Witaj, słonko – powitała mnie, nawet na mnie nie spoglądając. – Nie wiesz, do którego pudełka spakowaliśmy moje ulubione kieliszki? Dałabym sobie głowę uciąć, że to był najmniejszy karton, ale nigdzie ich nie ma – dodała, szperając w małym pudełku.
Kiedy do niej podeszłam, wynurzała się zza kartonów.
– Nie mam pojęcia. Jest jeszcze kawa? – spytałam, wciąż ziewając. Byłam kompletnie niewyspana, a wszystko przez to, że zeszłego wieczoru wróciłam późno do domu po długim spacerze z Jocelyn.
– Och, będę musiała sama tego poszukać – mruknęła, podnosząc się i zaglądając do kolejnego pudełka. – Że też zapomniałam je podpisać...
– Mamo...
– Ach tak, kawa jest tam. Tradycyjna, bo ojciec nie zdążył jeszcze zamontować ekspresu – powiedziała, wskazując dzbanek stojący na blacie.
– Dzięki – odparłam. – A gdzie tata? W swoim nowym gabinecie?
– Nie mam pojęcia. Pokłóciliśmy rano, a później pojechał coś załatwić – obwieściła, lekko poirytowana. – Mam nadzieję, że zdąży na kolację u sąsiadów.
– No tak, kolacja… – mruknęłam sama do siebie, nalałam kawy do kubka i z gorącym jeszcze trunkiem powędrowałam do swojego pokoju.
***
Na dużym zegarze ulokowanym w wąskim korytarzu wybiła godzina piętnasta. Rodzice krzątali się po domu od jakiejś godziny, przygotowując się do kolacji u państwa McFeenly.
Matka biegała po całym domu i pytała ojca: „Jak w tym wyglądam?” albo „Czy powinnam się w tym pokazać?”. To było czasem nie do zniesienia. Przewracałam tylko oczami i wzdychałam, gdy paradowała w przeróżnych sukniach po salonie. Ja zbytnio nie przejęłam się odwiedzinami u sąsiadów. Postanowiłam, że ubiorę się schludnie, ale zwyczajnie. Nie zamierzałam wkładać na siebie szykownych sukni czy, broń Boże, butów na wysokim obcasie, za którymi nie przepadam.
Wybrałam czarne, obcisłe spodnie i kontrastową bluzkę. Oczy podkreśliłam czarną kreską i mocno je wytuszowałam, a usta pomalowałam bordową szminką. Wyglądałam jak normalna dziewczyna, która nałożyła trochę za dużo szminki. Zazwyczaj nie malowałam się aż tak mocno, jednak miałam ochotę zaszokować nieco rodziców.
Włosy rozpuściłam, spinając je tylko jedną małą spinką, by nie opadały mi na oczy. Rozczesałam je porządnie i nieco przygładziłam. Udałam się do salonu, ukradkiem spoglądając na roztargnionych rodziców, którzy wyglądali na lekko podenerwowanych całą tą kolacją. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio tak przejęli się zwykłą wizytą u sąsiadów.
Na mojej twarzy pojawił się niezauważalny uśmiech. Całe to zamieszanie było dla mnie po prostu śmieszne. Podeszłam do nich i zauważyłam, że matka przygląda mi się z nietypowym wyrazem twarzy. Ojciec tylko lekko podirytowany głęboko westchnął, przewracając oczami.
– Vivian! Dziecko kochane, co ty ze sobą zrobiłaś? Miałaś włożyć tę piękną suknię koktajlową, którą kupiłam ci niedawno – wrzasnęła matka jak opętana.
Czułam, jak jej wzrok przeszywa moje drobne ciało. Ojciec próbował ją uspokoić.
– Suknię koktajlową na kolację do sąsiadów? Nie przesadzajmy, to nie bal maskowy. Chyba oszalałaś – rzuciłam, zapominając, kogo właśnie uraziłam.
Matka zaniemówiła i zamarła na moment. Otworzyła usta ze zdumienia i przyłożyła do nich dłoń. Spojrzała na mnie, kręcąc lekko głową i udała się w stronę frontowych drzwi, mamrocząc coś pod nosem.
Lilian Davis była wrażliwą kobietą; wrażliwą na wszystko i na wszystkich. Najwidoczniej nie odziedziczyłam tej cechy po niej. W odróżnieniu od matki byłam zdeterminowaną, silną kobietą, która nie brała wszystkiego na poważnie i zazwyczaj nie przejmowała się aż tak bardzo. Mimo to byłam nieco zła na siebie, że zwróciłam się w taki sposób do własnej matki. Przecież wiedziałam, jaka była.
Ojciec przeszedł obok mnie obojętnie i obdarzył jednym tylko gniewnym spojrzeniem. Czułam się głupio. Chciałam pójść się przebrać i wszystko naprawić, jednak uświadomiłam sobie, że było już za późno. W zasadzie mogłabym zdążyć z tym wszystkim, ale nie potrafiłam przekonać do tego samej siebie.
Pobiegłam za nimi, chcąc załagodzić sytuację, ale nie zdołałam niczego zrobić, gdyż znajdowali się tuż przed bramą sąsiadów. Nie chciałam tam iść, jednak wiedziałam, że jeśli nie pojawię się, to znacznie pogorszy moje relacje z rodzicami.
Dorównałam im kroku. Szliśmy w zupełnym milczeniu. Matka uniosła z dumą głowę i bez słowa spoglądała na ojca. Miała zupełnie inny wyraz twarzy, nie była już tak radosna i przejęta spotkaniem. Czułam się okropnie, jakby coś uciskało mnie w żołądku. Otrząsnęłam się i zadzwoniłam do drzwi, kiedy stanęliśmy przed dużym białym domem z równie pokaźnym ogrodem. Dopiero wtedy dostrzegłam, że był on naprawdę wielki. Otoczony gęstym żywopłotem, który prezentował się świetnie, biorąc pod uwagę gorący klimat. Przed posiadłością znajdował się ogromny basen i przestronny dziedziniec. Wyglądał jak z bajki. Dziwne, że wcześniej go nie zauważyłam, mieszkając zaledwie kilkaset metrów obok.
Wspięliśmy się po schodach, podziwiając cudowną rezydencję. Na wejściu powitał nas konsjerż, a zza jego pleców wyłoniła się wysoka postać, która zaprosiła nas do środka z cudownym uśmiechem na ustach. Była to głowa rodziny – James McFeenly, który osobiście stawił się, by nas powitać. Zerknęłam przez jego ramię na panujący we wnętrzu przepych, szczególnie moją uwagę przykuły ogromne jasne schody długości kilku metrów.
Mężczyzna ujął moją dłoń, a ja delikatnie ją uścisnęłam, posyłając sztuczny uśmiech. Nie był to stary facet, którego sobie wyobrażałam, ale mężczyzna gdzieś w granicach pięćdziesiątki, postawny i nawet – jak na swój wiek oczywiście – przystojny. Pachniało od niego drogimi perfumami. Znałam ten zapach bardzo dobrze, gdyż za każdym razem w galeriach handlowych pozwalałam sobie na tę nutę rozkoszy. Co z tego, że w męskim wydaniu. Perfumy dla mężczyzn miały w sobie to coś.
Weszłam w głąb dużego pomieszczenia, którym był salon. Zauważyłam, że elegancka Elizabeth McFeenly zbliżała się do nas, uśmiechając od ucha do ucha i stukając wysokimi szpilkami o posadzkę. Robiły wrażenie. Był to chyba najwyższy obcas, jaki widziałam.
Kobieta przywitała się najpierw z moimi rodzicami, którzy byli zachwyceni i zdumieni ich niezwykłą gościnnością. Następnie podeszła do mnie i podała mi dłoń, wciąż się uśmiechając. Wyglądała bardzo przyjaźnie i jej serdeczność wydawała się szczera. Nie należała do tych kobiet, które mają o sobie wielkie mniemanie, chociaż prowadzą luksusowe życie. Dołączył do niej mąż, James.
– Ty musisz być Vivian, mam rację? – zapytał mnie, kładąc dłoń na moim ramieniu. Popatrzyłam na niego z lekkim zdziwieniem, zastanawiając się, skąd zna moje imię.
Zmusiłam się do uśmiechu i odpowiedziałam:
– Tak, owszem. Miło mi pana poznać. Mają państwo niesamowity dom – zauważyłam uprzejmie, rozglądając się wokoło.
Pani McFeenly tylko skinęła głową w podzięce za komplement. Jak na kobietę w swoim wieku wyglądała olśniewająco młodo. Była wysoka, szczupła, elegancko ubrana, jednak nie aż tak jak moja matka. Najwidoczniej preferowała skromną elegancję, a nie falbany i baśniowe kolory. Jej włosy były kruczoczarne i bardzo długie. Mieniły się w świetle jarzeniówek żyrandoli, zwisających z wysokiego sufitu.
Z końca salonu wyłonił się ktoś jeszcze, by nas powitać. Była to jasnowłosa dziewczyna i jej... narzeczony? Nie miałam pojęcia, kim był mężczyzna obok niej, ale zwrócił moją uwagę. Ubrany był w gustowny smoking, a włosy miał zaczesane. Dziewczyna nie wyglądała gorzej od swojego towarzysza. Miała na sobie elegancką fioletową sukienkę ze srebrnymi wstawkami. Jej cera miała zdrowy blask, a uśmiech nie schodził jej z ust. Bardziej jednak intrygowała mnie postać stojąca obok niej. Przyjrzałam mu się bliżej, lecz otrząsnęłam się, gdy przypomniałam sobie mojego byłego chłopaka.
– Lillian, James i urocza Vivian – zwróciła się do nas pani McFeenly, akcentując każdy wyraz. Kiwała przy tym dostojnie głową i uśmiechała się delikatnie, jak przystało na damę. – Poznajcie moją córkę Victorię i syna Williama.
Syna... Williama? A więc zielonooki elegancik okazał się bratem tlenionej. Kto by pomyślał? Najpierw chciałam powitać blondynkę, lecz poczułam, że czyjś wzrok błądzi po moim ciele. Obejrzałam się i dostrzegłam szalony uśmiech. Był to nie kto inny, a William, który podążał w moim kierunku. Wyciągnęłam ku niemu kruchą dłoń, a on uścisnął ją delikatnie.
– Miło mi cię poznać, Vivian – przemówił ciepłym barytonem, zachowując ogładę gentlemana. Przygryzłam dolną wargę i poczułam w ustach smak czerwonej szminki. Skinęłam tylko głową i odparłam:
– Mnie ciebie również.
Następnie przywitałam się ze śliczną blondynką, uściskiem dłoni.
– Victoria – przemówiła dziewczyna, akcentując swoje imię. – Uważaj na mojego brata. Już ma cię na oku, ale to nie facet dla ciebie – dodała.
Zmarszczyłam nieco brwi.
Niezłe powitanie, pomyślałam.
– Miło mi – mruknęłam, udając, że nie usłyszałam drugiej części wypowiedzi dziewczyny. – Jeszcze się nie znamy, a ty już mówisz mi coś takiego?
Zaśmiałam się gorzko.
– Kochana, wiem, co mówię. Nie jestem głupia. Widziałam, jak na niego patrzysz – powiedziała jasnowłosa półszeptem i puściła mi oczko. Wywróciłam oczami i wypuściłam powietrze nosem. Wiedziałam jedno: na pewno nigdy nie zostaniemy przyjaciółkami.
***
W końcu zasiedliśmy przy pokaźnym stole w salonie, który był połączony z jadalnią. Jedzenie wyglądało dla mnie mało apetycznie. Byłam wegetarianką, więc przyprawiało mnie o lekkie mdłości. Skusiłam się jednak na drobną warzywną przekąskę z salsą o smaku mango.
Rodzicie uwielbiali śródziemnomorską kuchnię, więc byli zachwyceni posiłkiem. Ja natomiast czułam, jak kurczył się mój żołądek. Skosztowałam kawałka ciasta, który nie smakował tak dobrze, jak się prezentował. Poprosiłam o sok i szybko wypiłam całą szklankę, by przestać czuć odrażający smak ciasta.
***
Dom był urządzony idealnie, potrawy również wyróżniały się na pierwszy rzut oka. Od razu można było stwierdzić, że sąsiedzi mieli sporo pieniędzy i pozwalali sobie na takie wykwintne jedzenie.
Naprzeciwko wejścia do salonu stał ogromny marmurowy kominek, w którym żarzył się ogień. Z wysokich sufitów zwisały przedziwne żyrandole o kryształowej konstrukcji. Na ścianach zawieszone były różnego rodzaju obrazy. Przyglądałam się im w skupieniu,  poszukiwałam w nich jakiejś harmonii. Były tak dynamiczne, że aż wspaniałe.
Pokojówki i służące zerkały na nas ukradkiem, wychylając się z kuchni. Czułam się nieswojo, przegryzając kromkę ziarnistego pieczywa. Wszyscy pałaszowali dania i rozmawiali o przeróżnych tematach, poruszali rozmaite sprawy. Tylko ja siedziałam, delektując się moim ulubionym sokiem ananasowym, gdy William posyłał mi tajemnicze spojrzenia z chytrym uśmieszkiem.
Dokończyłam jedzenie, przetarłam usta bawełnianą serwetką i odeszłam od stołu. Po kilku minutach opuściłam towarzystwo i wyszłam na dwór, by się przewietrzyć. Zeszłam po marmurowych schodach i się rozejrzałam. Chyba wszystko było tutaj marmurowe. Westchnęłam, a gdy usłyszałam za sobą czyjeś kroki, odwróciłam się, by spojrzeć co, a raczej kto za mną podążał. William… W czarnym błyszczącym garniturze i wypolerowanych mokasynach.
Usiadłam na jednym stopniu, opierając się o kolumnę podtrzymującą strop. Chłopak stanął obok mnie i wyjął z kieszeni paczkę papierosów. Zdziwiłam się, zerkając na niego ze zmarszczonymi brwiami. Obrzucił mnie tajemniczym spojrzeniem z łobuzerskim uśmieszkiem, który zdążyłam już doskonale poznać.
– Palisz? – zapytał, oferując mi papierosa, którego wyjął z białej paczki.
– Nie, ale mogę zapalić – odpowiedziałam bez namysłu.
Na co dzień nie paliłam, jednak czasem pozwalałam sobie na tę przyjemność. Nigdy jednak w domu, gdyż matka nie uznawała żadnych nałogów prócz odrobiny alkoholu i ciągle narzekała na ojca, który nieustannie palił.
William podał mi całą paczkę z zapalniczką, a ja wyjęłam jednego szluga i zapaliłam. Poczułam się zupełnie inaczej, kiedy się zaciągnęłam. Nikotyna wypełniła moje płuca, a ja odetchnęłam z wielką ulgą.
– Czemu wyszedłeś za mną? – spytałam, powoli wypuszczając z ust obłok szarego dymu.
– Bo nudzą mnie takie kolacje. Ciągle obracam się w tym świecie. Dla mnie to nic nowego, gdy starsi organizują posiadówki. Prawie co dzień ta sama sytuacja… To staje się drażniąco nudne. Zaimponowałaś mi, wychodząc bez słowa. To u nas zazwyczaj się nie zdarza. – Uśmiechnął się, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów. – Zresztą ubiorem również. Twoi rodzice nie wyglądali na zadowolonych, gdy opuszczałaś salon. – Włożył ręce do kieszeń spodni i spojrzał przed siebie, a następnie znów mnie i zaciągnął się papierosem.
– Oni wiecznie są niezadowoleni, a w szczególności jeśli chodzi o mnie. Nic im we mnie nie pasuje. Począwszy od mojego stylu ubierania się, a skończywszy na urządzaniu własnego pokoju. Czasem mam wrażenie, że nie jestem ich córką. – Westchnęłam, po czym się zaśmiałam.
– Typowe. Myślisz, że u mnie jest inaczej? – prychnął, zaciągnął się głęboko i wypuścił kłąb dymu.
– Myślałam, że jesteś inny, zaskoczyłeś mnie. Buntownik w stroju elegancika – mruknęłam, unosząc kącik ust.
– Zyskuję przy bliższym poznaniu – obwieścił z uśmiechem. Ja w tym czasie wydmuchałam dym z ust. – Napijesz się czegoś? – zaproponował, zerkając na mnie tajemniczo.
– Chętnie – odpowiedziałam, zatapiając wzrok w jego zielonych oczach. Nie miałam nic do stracenia, a przecież jeden drink nie był zobowiązujący.
– A więc czego sobie życzysz?
– Krwawą Mary – zakomunikowałam i zaciągnęłam się papierosem. Dym wypełnił płuca, a następnie opuścił moje ciało.
– Zaraz wracam – powiedział. Zgasił niedopalonego papierosa, poprawił krawat i udał się do środka.
Nie czekałam długo. Po chwili pojawił się z dwoma czerwonymi koktajlami. Wręczył mi jeden trunek i upił łyk swojego. 
– Postawiłaś przede mną wyzwanie. Mamy w domu alkohole z całego świata, ale, co dziwne, ani jednego soku pomidorowego. Musiałem wykraść karton naszej gosposi – mruknął.
Zaśmiałam się perliście i skosztowałam ulubionego drinka.
– Masz ochotę na spacer? – spytał. Zawahałam się nieco, przypominając sobie twarz Josha, byłego chłopaka. Zerknęłam na Williama, który stał tuż obok mnie z papierosem i Krwawą Mary w ręku, mierząc mnie wnikliwym spojrzeniem.

– Jasne – mruknęłam, kiwając głową. Wtedy to Josh wdarł się do mojego umysłu po raz ostatni.
______________________
edit. 12.11.2019 r. korekta

4 komentarze:

  1. Cześć, hej i czołem! W końcu jestem i komentuję. Twoje opowiadanie znalazłam już jakiś czas temu, rozdziały przeczytałam, ale przyznam, że dopiero dzisiaj znalazłam czas, by napisać coś sensownego.
    Ogólnie, to dawno nie czytałam niczego o wampirach. Jakoś tak, większość podobnych historii na blogsferze jest jednak typowymi romansami a'la Zmierzch, więc omijałam je szerokim łukiem. Ale na połączenie burleski i wampirów nigdy nie wpadłam, dlatego też Twój blog od razu mnie zaintrygował.
    Jak na razie ciężko ocenić mi samą fabułę. Vivien trafia do nowego miasta, poznaje nowych ludzi, nowych sąsiadów i już czuję, że ci sąsiedzi, to do końca normalni nie są. I w ogóle ta przeprowadzka na pewno nie będzie taka jak poprzednie. Już nie mogę się doczekać, kiedy akcja bardziej rozkręci.
    W ogóle, polubiłam Vivien. Wydaje się być bardzo spoko. Na zasadzie, wie czego chce, potrafi postawić się rodzicom. Nie jest taka "przerażona" jak oni, zamknięta w jakiś konwenansach. Fajna jest i tyle.
    Za to William mnie fascynuje. Na zewnątrz ułożony, sztywny młody człowiek, w środku buntownik. No i chyba wpadł w oko Vivianie. Inaczej nie zapomniałaby tak łatwo o poprzednim chłopaku.
    Dobra, może na koniec dodam jeszcze coś o stylu. Czyta się bardzo lekko i bardzo przyjemnie. Na szczęście nie zarzucasz czytelnika opisami. Serio, opisy potrafią być strasznie irytujące.
    Okej, ten komentarz jest skrajnie nielogiczny, ale trudno. Przy następnym postaram się bardziej.
    Czekam na kolejny rozdział!
    Adios!
    Violin
    https://totheopenair.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej! Niezmiernie dziękuję za Twój komentarz i poświęcony czas. Naprawdę miło mi, że wpadłaś :)
      Początek faktycznie może nieco obyczajowy :P ale troszkę też chciałam odbiec od typowego schematu wampirów.

      Fajnie, że zdążyłaś już polubić bohaterów. Williama faktycznie próbowałam kreować na tajemniczego :D

      Jeszcze raz wielkie dzięki. Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Hej.
    To znowu ja. Mam nadzieję, że nie masz mi za zle, ale znalazłam tu takie zdanie i zastanawiam się czego w nim brakuje: "W odróżnieniu od rodziców byłam zdeterminowaną, silną kobietą, która umiała(tu czegoś brakuje) nie brała wszystkiego na poważnie i zazwyczaj nie przejmowała się aż tak bardzo." A tak poza tym to jeszcze napisałaś, że rodzice Big nie tolerują nałogów, a w pierwszym odcinku jest wspomniane, że ojciec pali i nigdy z tego nie zrezygnuje. No to jak to w końcu jest?
    Jeśli chodzi o samą treść powinnaś troszkę popracować nad synonimami,bo wkrada Ci sie dużo powtórzeń w tekście. Nie pisze tego by Ci dopiec, a skąd! Raczej skłaniam się ku wzbogaceniu tekstu, co jest dla czytelników zawsze na plus.

    Więc Bocian buntowniczka wychodzi naprzekor rodzicom, ba w towarzystwie bez słowa opuszcza kolację. No dziewczyna zaskakuje i nie grzeszy do końca kultura. Nic dziwnego, że Will się nią zainteresował. Jaki facet by tego nie zrobił? (Nie licząc snobistycznych elegancikow) Ciekawe czy ta rodzinka ma jakieś sekrety, czy po prostu od tak są obrzydliwie bogaci :D
    Ps. Ja tu czekam na wampiry! I tak tupam sobie z niecierpliwością ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie zapomniałam ująć, że ojciec podpala :P Bo matka jest przeciwniczką. Czasem coś strasznie namieszam.
      Z tym tekstem to wiem, ale totalny brak czasu i zazwyczaj publikuję z telefonu, jak znajdę odrobinę czasu.
      Ale masz rację, muszę popracować nad rozdziałami.

      Czemu bocian? haha

      Na wampiry trzeba troszkę poczekać, bo jak wspominałam, mam tendencję do rozwlekania nieco akcji :<
      Dzięki za komentarz! Biorę wszystko na klatę :D

      Usuń