2 tygodnie wcześniej
Zbiegłam po schodach i
udałam się z ostatnią walizką do salonu. Oparłam ją obok dużej torby, po czym
westchnęłam głośno. Powędrowałam ostatni raz do swojego pokoju, by sprawdzić,
czy aby czegoś nie zapomniałam. Przeszukałam wszystkie półki, szuflady i dwie
szafy. Znalazłam tylko stare zdjęcie z moim byłym chłopakiem, ale błyskawicznie
podarłam je i ruszyłam z porwaną fotografią do kuchni, gdzie matka krzątała się
jeszcze, wyliczając na głos rzeczy, żeby o niczym nie zapomnieć.
– ... i ten porcelanowy
komplet od Rosalie, kryształową wazę. Ach, no i jeszcze wszystkie przetwory ze
spiżarni. George, gdzie jesteś? Musimy spakować jeszcze te zioła... – mamrotała
z przejęciem, niemalże biegając po kuchni. Zerknęła na mnie i na resztki
zdjęcia, które miałam w ręku.
– Tak, to było zdjęcie z
Joshem – odparłam, uprzedzając jej pytania.
– Jeszcze nie wyrzuciłaś
tych zdjęć? Już dawno powinnaś to zrobić. Nie możesz ciągle użalać się nad
sobą. Wiem, że dopiero co zerwaliście, ale musisz wziąć się w garść –
wycedziła, obrzucając mnie piorunującym spojrzeniem.
– Ale czy ja się użalam
nad sobą? To tylko głupie zdjęcie, które zresztą zaraz wyląduje w koszu.
– Uspokój się, kobieto,
bo słychać cię aż do sąsiadów! – rzucił ojciec, który nieoczekiwanie zjawił się
w progu. – Daj jej spokój – dodał. W dłoni trzymał paczkę papierosów, w
powietrzu unosił się zapach tytoniu, który zawsze kojarzył mi się z ojcem.
– Prosiłam cię tyle razy,
byś już nie palił. Przeprowadzamy się i nie chcę, by nasz nowy dom cuchnął tym
okropieństwem – powiedziała przez zaciśnięte zęby, ostrożnie pakując
porcelanowy komplet do pudła.
Przewróciłam oczami,
wyrzuciłam resztki zdjęcia do kosza i zerknęłam na ojca, który podobnie jak ja
miał dość porannej paplaniny matki.
– Tak, tak. Dobrze wiesz,
że nie przestanę palić. A teraz powiedz mi, co mam jeszcze zapakować? Większość
rzeczy zostawimy tutaj. Po południu ekipa wszystko nam dowiezie. Już do nich
dzwoniłem – odparł, spoglądając na matkę, a następnie wziął się za moje
walizki. Podbiegłam do niego i pomogłam mu, po czym zapakowaliśmy wszystko do
samochodu.
– Wszystko? – spytałam.
– Raczej tak. Jeszcze
tylko zapakować twoją matkę do pudła, zakleić jej usta taśmą i możemy ruszać –
rzucił, unosząc kącik ust. Pokręciłam głową i zaśmiałam się, po czym poprawiłam
okulary przeciwsłoneczne, które lekko zsunęły mi się z nosa. Ojciec zawsze
potrafił wszystko obrócić w żart.
Zerknęłam na główne wejście,
gdzie matka w krótkiej sukience i butach na obcasie siłowała się z walizką dwa
razy większą od niej. Ojciec ruszył jej na ratunek.
Po jakimś czasie byliśmy
już w drodze do San Diego.
Nigdy nie lubiłam
przeprowadzek, a zdarzyło mi się już kilku doświadczyć w swoim życiu. Wszystko
przez to, że ojciec był pisarzem i potrzebował ciągłych zmian otoczenia. Dla
matki nigdy nie był to problem, byleby nasz nowy dom był większy od
poprzedniego i miał duży ogród. Ona i tak nie miała wielu przyjaciół, z którymi
utrzymywałaby bliższe relacje, a zawsze twierdziła, że to możliwość poznania
nowych osób.
Ojciec był wiecznie
zapracowany, zajęty pisaniem i pochłonięty książkami. W swoim gabinecie
potrafił przesiadywać miesiącami, a wychodził tylko na wspólne obiady. Zdarzyło
mu się nawet spędzać tam noce. Matka jak zwykle burzyła się o palenie i
pisanie, ale to dzięki jego pracy mogliśmy pozwolić sobie na piękny, duży dom z
ogrodem czy drogi samochód. Był sławnym autorem, który zajmował się głównie
pisaniem romansów, ale szczerze mówiąc, nigdy nie czytałam jego książek ani nie
rozmawiałam z nim o tym. Raz tylko powiedział mi, że to coś więcej niż słowa,
to jego drugie życie, które jest prawdziwsze od tego realnego. Nie zrozumiałam,
o co tak naprawdę mu chodziło, ale wydawało mi się, że kochał bardziej swoje
historie niż matkę. Często zastanawiałam się, skąd czerpał inspirację i pomysły
na wydanie tylu książek, chociaż po dłuższych rozmyślaniach nie chciałam tego
wiedzieć.
Matka natomiast żyła w
swoim świecie, projektując ogrody. Nikt nigdy nie pytał mnie o zdanie, jeśli
chodzi o przeprowadzkę, a to dlatego, że podczas roku akademickiego mieszkałam
w domu studenckim. Na święta i letnie wakacje wracałam do domu, gdzie miałam
swój własny pokój. Jedyną pozytywną rzeczą w całej przeprowadzce do Norton Hill
był fakt, że miałam tam znajomą ze studiów, z którą miałam bardzo dobry
kontakt. Rodzice na początku nie mogli się pogodzić z tym, iż nie bywałam
często w domu, ale z czasem musieli to zaakceptować.
– Daleko jeszcze? –
zamruczałam, przeciągając się na tylnym siedzeniu. Matka odwróciła się do mnie
i zmarszczyła brwi. Nie miała pojęcia, że po przyjeździe miałam spotkać się Jo,
która zaproponowała kawę i oprowadzanie po okolicy.
– Nie marudź, Vivian. Już
prawie jesteśmy na miejscu – powiedziała i poprawiła swoje jasne loki, które
opadały jej na twarz. Przewróciłam oczami i zerknęłam przez okno. Wiszące
wysoko na horyzoncie słońce zwiastowało kolejny upalny dzień lata.
– Dokładnie. Już jesteśmy
– rzekł ojciec, parkując samochód na szerokim podjeździe.
– Nareszcie w domu! –
zaćwierkała matka. Na jej twarzy malował się szeroki uśmiech na widok pokaźnego
ogrodu, który naprawdę robił wrażenie. Zresztą sama zadbała o każdy detal i
zajęła się projektowaniem. Ojciec również wydawał się jakby zdumiony. Ostatni
raz byli tutaj kilka dni przed moim przyjazdem, by dokończyć ostatnie prace. Ja
widziałam efekt po raz pierwszy.
Wysiadłam z samochodu i
założyłam okulary przeciwsłoneczne, by zobaczyć cokolwiek przez oślepiające promienie
słońca. Matka popędziła w kierunku ogrodu, a ojciec zajął się wypakowywaniem
bagażu.
– I jak ci się podoba?
Większość rzeczy jest już w środku. A tutaj są klucze – powiedział, po czym wyciągnął
je z kieszeni i mi wręczył.
– Jest naprawdę pięknie –
odparłam i ruszyłam w stronę wejścia.
Kilkustopniowe schody
prowadziły na niewielki ganek podtrzymywany przez dwie potężne kolumny.
Wszystko było utrzymane w jasnych, ciepłych kolorach, tak jak zapamiętałam. Nie
sądziłam, że tak spodoba mi się to miejsce. Weszłam do środka i ujrzałam
ogromny salon, który sama urządziłam. Od razu udałam się schodami na górę,
gdzie mieścił się mój pokój. Na szczęście wszystkie moje stare rzeczy odnalazły
swoje miejsce, co bardzo mnie ucieszyło.
Kilka godzin po żmudnym
wypakowywaniu pudeł z samochodu w końcu mogłam odetchnąć. Rzuciłam się na moje
ukochane wielkie łóżko i odrzuciłam ciemne włosy. Chwila sielanka nie trwała
długo, gdyż przerwał ją dźwięk telefonu. Zerwałam się szybko i odnalazłam torbę,
którą wcześniej rzuciłam obok szafy. Zanurkowałam ręką w jej głąb, po czym
wyjęłam komórkę i odebrałam.
– Halo – wymruczałam.
Usłyszałam głośny pisk, więc odsunęłam telefon od ucha. – Dlaczego tak
wrzeszczysz, wariatko? – Od razu rozpoznałam ten charakterystyczny, radosny
wrzask.
– Widziałam wcześniej
samochód twojego ojca. Jesteście już?! – zaćwierkała podekscytowana Jo.
Uśmiechnęłam się do siebie i wróciłam do leżakowania z telefonem przyciśniętym
do ucha.
– Od jakichś dwóch godzin
– mruknęłam i się zaśmiałam. – To kiedy zamierzasz pokazać mi miasto? – dodałam
ochoczo. Byłam bardzo ciekawa nowego miejsca i chciałam jak najszybciej poznać
okolicę.
Jo była energiczną
dziewczyną i miała wielu znajomych w różnych częściach Stanów, ale to Norton
Hill było jej rodzinnym miastem.
– Zbieraj się, kochana.
Będę za pół godziny pod twoim domem, odwiedzimy kilka ciekawych miejsc. Ach, no
i muszę przedstawić cię moim znajomym. Powinnaś ich koniecznie poznać.
– Okej, świetnie. To do
zobaczenia!
– Pa! – rzuciła Jo i się
rozłączyła.
Energicznie zsunęłam się
z łóżka, a następnie ruszyłam do nierozpakowanej walizki, która stała obok wejścia.
Miałam tylko trzydzieści minut, by znaleźć coś odpowiedniego na wyjście. Zwykle
nie przywiązywałam wielkiej wagi do mojego ubioru, ale potrafiłam porządnie się
wystroić, kiedy wymagała tego okazja.
Na dnie walizki
odnalazłam potargane, króciutkie szorty i biały top z dekoltem. Podeszłam do
stojącego obok szafy lustra i się przejrzałam. Poprawiłam włosy, a następnie
upięłam je w niedbały kok. Byłam gotowa do wyjścia. Wzięłam torbę, zbiegłam po schodach
na dół. W salonie zastałam matkę z jakąś kobietą – rozmawiały, plotkowały i
najwidoczniej już dobrze się znały, ale ja widziałam tę twarz po raz pierwszy.
Uniosłam nieco brwi i przystanęłam na moment.
– O, a to właśnie jest
nasza urocza Vivian – oznajmiła matka, gdy mnie zauważyła. Kobieta siedząca
obok niej wydawała się znajdować w podobnym wieku, co zdradziły lekkie
zmarszczki, uwydatnione gdy delikatnie uśmiechnęła się na mój widok. Miała
długie czarne włosy opadające na ramiona i piękne duże oczy, które dostrzegłam
z daleka.
– Witaj, Vivian. Mam na
imię Elizabeth. Bardzo miło mi cię poznać. Twoja mama wiele opowiadała mi o
tobie i muszę przyznać, że jesteś jeszcze piękniejsza, niż opisywała –
powiedziała bardzo powoli, dobierając każde słowo z wielką starannością.
– Naprawdę miło mi poznać
– odpowiedziałam lekko spłoszona. Nie chciałam nawiązywać dłuższej rozmowy, bo
umówiłam się z Jo, lecz ta spóźniała się jak zwykle.
– Zapewne będziemy się
często spotykać, bo mieszkamy po sąsiedzku – rzekła równie spokojnie kobieta i
spojrzała na moją matkę.
– Na pewno, Elizabeth –
wtrąciła się matka z uprzejmym śmiechem.– Musisz poznać Charlesa i Victorię,
dzieci państwa McFeenly – zwróciła się do mnie.
– Bardzo chętnie, ale
niestety nie dzisiaj. Czekam na Jo, wychodzimy dziś razem – powiedziałam,
spoglądając przez okno w poszukiwaniu przyjaciółki.
– Ale jak to? Wychodzisz?
– zapytała oburzona matka. Pani McFeenly położyła dłoń na jej ramieniu i
powiedziała:
– Uważam, że powinnaś dać
jej wolny wieczór, Lilian. Dobrze, aby poznała miasto. Latem to naprawdę
rozrywkowe miejsce. Ach, prawie bym zapomniała. Chciałabym was zaprosić jutro do
nas na kolację. Sąsiedzi przecież powinni poznać się bliżej.
– To świetnie – pisnęła
matka. – Na pewno przyjdziemy, prawda Vivian? – zwróciła się do mnie.
– Tak, tak. Bardzo
chętnie. Dziękujemy za zaproszenie – mruknęłam bez namysłu i prawie nie byłam
świadoma, że zgodziłam się pójść na sztywną kolacyjkę do sąsiadów. Bardziej
skupiłam się na machającej do mnie z oddali Jo.
– Fantastycznie –
obwieściła Elizabeth.
– Ja już niestety muszę
iść. Jo właśnie przyszła. Wrócę o... jeszcze nie wiem o której – rzuciłam.
Zapomniałam, że byłam w domu i musiałam spowiadać się z każdego wyjścia.
Wybiegłam prędko na
ganek, gdzie czekała już na mnie Jo.
– Vivian! – dobiegał mnie
zza pleców głos matki, ale udałam, że jej nie dosłyszałam.
– Hej, piękna – krzyknęła
Jo i uśmiechnęła się od ucha do ucha.
Odwzajemniłam uśmiech, po
czym uścisnęłam rudą przyjaciółkę. Była nieco niższa ode mnie, więc musiała
wspiąć się na palce, by dorównać mi wzrostem. Jej włosy sięgały obojczyków i
jak zwykle były rozpuszczone. Na nosie miała okulary przeciwsłoneczne, więc nie
mogłam zobaczyć jej niebieskich oczu.
– Cześć, rudzielcu –
odpowiedziałam.
Ruszyłyśmy przed siebie,
przechodząc przez ogród.
– No i jak? Gotowa by
świętować?
– Ale co świętować?
– No jak to co? Twoją
przeprowadzkę i to, że w końcu się opamiętałaś, zrywając z tym idiotą –
wycedziła, wchodząc do taksówki, która czekała na podjeździe.
– Ach, no tak –
powiedziałam i dołączyłam do niej.
~*~
Aut. I mamy rozdział pierwszy. Mogą zdarzyć się ewentualne błędy. Akcja powoli będzie nabierać tempa, więc proszę o cierpliwość :) Ja zazwyczaj wszystko rozwlekam, więc raczej nie należy spodziewać się wielkiego napięcia w pierwszych rozdziałach ;p
Edit. 09.11.2019 r. dzięki uprzejmości Niny Avdeeva z bloga Korekta Mephisto, która skorygowała rozdział.
Edit. 09.11.2019 r. dzięki uprzejmości Niny Avdeeva z bloga Korekta Mephisto, która skorygowała rozdział.
I oto jestem.
OdpowiedzUsuńPrzebrnęłam przez pierwszy odcinek i smutek mnie ogarnął gdy okazało sie, że nicw nim tak naprawdę nie ma. Dobrze, że napisałaś na końcu, że to może trochę potrwać.
Tak, znalazłam parę błędów, w tym ten najbardziej rzucający się w oczyczyli dywiz. Uzylas go w dialogach, a powinnaś pauzy lub polpauzy. Dywiz to łącznik wyrazów jak np.: Bielsko-Biała. Drugi blad to, że kontynuujesz treść po dialogu, zamiast rozpocząć nowy akapit.
Mam nadzieję, że w kolejnych odcinkach będzie coś ciekawego, bo na razie to zdecydowanie wygrywa prolog.
Ps. Czemu w 90% opowiadań dziewczyny ubierają top? I zawsze jest biały lub czarny? 🤔
Mam akurat tendencję do rozwlekania akcji, więc wybacz, że tak też się dzieje w tym opowiadaniu.
UsuńCo do dywiz, to akurat jakoś łatwiej pisać mi ze zwykłymi pauzami, bo często publikuję z telefonu. Ale faktycznie, może powinnam to zmienić. Jeśli chodzi o dialogi, to zawsze miałam kłopot z ich zapisem. No cóż, być może powinnam się rozejrzeć za jakąś betą.
Co do topów, to napisałam tak, bo sama jestem ich zwolennikiem :P no nie wiem. To taka klasyka chyba ;D
Dzięki za komentarz
Ja też piszę z telefonu lub tabletu, że więc wiem jak to z tymi dywizami łatwiej, bo jednak motywuje się i zmieniam :D
OdpowiedzUsuńJa bety nie mam tylko się doskonale sama, ale nie jest łatwo, ale ale czytam swój tekst każdorazowo i jakoś tak powoli idzie do przodu. A dialogi kiedyś się naprawia w :)
Widzisz, to jednak będę musiała znaleźć trochę czasu na to i ja :D
UsuńSpokojnie, twoje rozwlekanie jest bardzo przyjemnym rozwlekaniem w porównaniu do tego, co ja sama robię, u mnie to już podobno patologia xD To dobrze, że zaczyna się tak normalnie, powoli - jest szansa, by lepiej poznać bohaterów, wczuć się w akcję. Ja lubię takie wstępy, bardziej zachęcają mnie do czytania dalej, niż rzucenie w pędzącą fabułę już od pierwszych zdań. Chętnie będę czytać dalej!
OdpowiedzUsuń